Edukacja pod znakiem COVID-19

Czy pandemia czegoś nas nauczyła?

Temat miesiąca Otwarty dostęp

Mija pół roku tego wyjątkowego stanu, jakiego nigdy dotąd nie przeżyliśmy. Na szczęście minione wakacje pozwoliły nam choć trochę odetchnąć po tych trudnych miesiącach. Przed nami jednak nowy rok szkolny i kolejne wyzwania. Czy czegoś się przez ten czas nauczyliśmy? Na pewno wiele, lecz niekoniecznie zdobyliśmy najlepsze doświadczenia.

Najpierw garść refleksji

Zamknięcie szkół i przedszkoli nastało tak nagle i tak niespodziewanie, że wielu traktowało tę informację z niedowierzaniem. Bo jak to, natychmiast zamykamy WSZYSTKIE placówki w Polsce? Najpierw przyjęto ten fakt z ulgą i nawet radością – szczególnie uczniowie, którzy myśleli, że nastały „koronaferie” – ale z każdym dniem narastała nie tylko niepewność, co będzie dalej, jak rozwinie się epidemia, czy przede wszystkim, jak długo potrwa. Wydawało się, że może dwa tygodnie, może miesiąc…? Nikt jednak nie spodziewał się, że po półroczu nadal będziemy właściwie w tym samym miejscu co na początku.

Ministerstwo już po kilku dniach zaczęło wprowadzać regulacje nakazujące prowadzenie, w stanie ograniczenia działalności szkół, nauczania zdalnego. Tyle że nikt nie był do tego przygotowany. A najmniej MEN, i to jest smutna refleksja. Jednak od czego polska pomysłowość i zdolność improwizowania. Najpierw, kto żyw i przy gotówce, rzucił się na resztki sprzętu komputerowego, jakie jeszcze w sklepach zostały. Przecież dostawy z Chin już od miesięcy były ograniczone. Potem internet, ten mobilny, na karty, jaki dało się znaleźć i kupić. Powie ktoś, że przecież ministerstwo pomogło, wyasygnowano miliony na zakup komputerów przez samorządy. Tyle że te pieniądze w pierwszej kolejności wydano na doposażenie szkół i nauczycieli, by w ogóle na czymkolwiek mogli jakiekolwiek zajęcia prowadzić. Do dzieci dotarło niewiele. Rodzice zostali sami z problemem, a wielu z nich też musiało przejść na pracę zdalną. A jak jednocześnie ma pracować dwoje rodziców i uczyć się kilkoro dzieci, czy nawet jedno, gdy w domu jest jeden komputer i co najwyżej smartfon? To przecież normalna rzeczywistość setek tysięcy rodzin, nie tylko z obszarów wiejskich, ale też z największych nawet miast. Czy o tym ktokolwiek „na górze” pomyślał? Owszem, MEN doradzało komunikację przez dziennik elektroniczny, ale czy to mogło zastąpić prawdziwą naukę? 

POLECAMY

Jak wszystko działało, doskonale wiemy. Szkoły, dyrektorzy, nauczyciele zostali obarczeni przez ministerstwo całym ciężarem nie tylko prowadzenia nauczania, ale przede wszystkim wymyślenia, jak to można robić.

Nikt na świecie nigdy czegoś takiego nie dokonał dosłownie z dnia na dzień. Tym większe wyrazy uznania dla pedagogów, i tym surowsza ocena władz. Nie jestem nauczycielem, nie mam doświadczenia pedagogicznego, ale jako rodzic widziałem całkowitą niemoc władz oświatowych wobec rzeczywistości. 

System nauczania, czy szerzej edukacji, to kompleks połączonych ze sobą elementów, które dopiero jako spójne i wzajemnie się uzupełniające trybiki składają się na dobrze funkcjonujący mechanizm. Taki system to program, schematy organizacyjne, ramy czasowe, wypracowane zasady nauczania czy oceniania. Do tej pory w tradycyjnym nauczaniu wszystko było od lat w miarę poukładane. Moim zdaniem niezbyt dobrze, ale jednak. I nagle w obliczu epidemii wszystko należało zacząć od nowa. I tu powinno wkroczyć państwo, ze swoimi możliwościami, wypracowanymi metodami, konkretnymi rozwiązaniami. Czy zadziałało, sami

Państwo odpowiedzą sobie na to pytanie. Zamiast realnej pomocy i całkowicie nowych rozwiązań, doczekaliśmy się żenującej telewizji „edukacyjnej”, czegoś na kształt telewizyjnego technikum rolniczego rodem z czasów PRL, w godzinach dowolnych, w programie przypadkowym i w formie nie do strawienia. Ale to już historia. Wszyscy mieli natomiast nadzieję, że pół roku doświadcze...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI