To edukacja powinna być dla uczniów, nie odwrotnie

Twarzą w twarz Otwarty dostęp

O tym, w czym kryje się sekret wewnętrznej motywacji dzieci do uczenia się, o znaczeniu zabawy w procesie edukacyjnym, zaletach zrezygnowania z oceny niedostatecznej i swojej wizji szkoły opowiada dr Mikołaj Marcela.

Zgodnie z zaleceniami Ministerstwa Edukacji Narodowej od września dzieci i młodzież wróciły do szkół. Spójrzmy jednak na niedaleką przeszłość. Jak oceniłby Pan przedwakacyjną edukację zdalną w czasie pandemii – czy możemy powiedzieć, że doświadczenia z czasu kwarantanny przyniosą pozytywne rozwiązania dla szeroko rozumianej edukacji?

Edukacja w czasie pandemii była chaotyczna. To oczywiście naturalne, biorąc pod uwagę całą sytuację, z jaką wszyscy musieliśmy się mierzyć. Szkoda jednak, że ministerstwo, kuratoria, dyrektorzy szkół i nauczyciele, ale także sami rodzice nie skorzystali z okazji, żeby z jednej strony odpuścić standardowe, dość obłąkańcze tempo pracy w edukacji, a z drugiej, by wykorzystać ten czas na przygotowanie się do powtórki, która może nastąpić już tej jesieni. Na ogół nie myśleliśmy o tym, co czują i jak zagubieni są młodzi ludzie – ministerstwo myślało o egzaminach, nauczyciele o podstawie programowej i ocenach końcowych, a rodzice o zadaniach domowych i końcowej średniej. Na szczęście nie wszędzie tak to wyglądało. Niektóre szkoły i niektórzy nauczyciele jeszcze przed pandemią byli doskonale przygotowani do zdalnego uczenia – podkreślam: uczenia, a nie nauczania. Nie wysyłali kart pracy z prośbą o ich odesłanie, nie kazali uczniom czytać podręczników i wykonywać standardowych ćwiczeń – korzystali z narzędzi cyfrowych, spotykali się z uczniami i prowadzili ciekawe lekcje na rozmaitych platformach internetowych, kontaktowali się z rodzicami i również im pomagali w tym trudnym czasie. Byli też świadomi rodzice, którzy w pierwszej kolejności zadbali o dobrostan fizyczny, psychiczny i emocjonalny swoich dzieci.

POLECAMY

Wykorzystali ten okres, by więcej czasu spędzić ze swoimi pociechami, lepiej je poznać, ale i pozwolili im skupić się na ich zainteresowaniach. Przygotowali się też wstępnie do podjęcia edukacji domowej i to może być doskonałe rozwiązanie wobec tej całej niepewności w systemie oświaty. A na koniec, pozytywne doświadczenia będą dwa. Wielu nauczycieli oswoiło się z narzędziami cyfrowymi i są lepiej przygotowani do zdalnej edukacji na przyszłość. Z kolei sporo rodziców nieco inaczej spojrzało na rolę smartfonów i komputerów w uczeniu się. Miejmy nadzieję, że w przyszłości już nie będziemy toczyć rozmów o tym, czy zakazywać telefonów w szkołach…

Znamy już modele nauczania w nowym roku szkolnym. Może się ono odbywać stacjonarnie, zdalnie lub w systemie hybrydowym – część zajęć online, część stacjonarnie z zachowaniem reżimu sanitarnego. Czy uważa Pan, że takie rozwiązanie byłoby korzystne dla szkół podstawowych i średnich nie tylko w okresie pandemii, ale również w przyszłości?

Tak, myślę, że system hybrydowy byłby dobrym rozwiązaniem na przyszłość. Wobec ciasnych szkół i przeludnionych klas wprowadzenie mieszanego modelu mogłoby być pomocne nie tylko w reżimie sanitarnym, lecz także na stałe. Tym bardziej że w większości przypadków lekcje i tak niestety opierają się przede wszystkim na wykorzystaniu takich metod jak wykład. Skoro tak, nagrajmy wykładowe części zajęć i wrzućmy dzieciom do internetu, co pozwoliłoby na szersze zastosowanie np. odwróconej klasy. Już od dawna mamy do tego możliwości techniczne, a przy takim podejściu niejako wymusilibyśmy na części nauczycieli zastosowanie bardziej skutecznych metod pracy. Generalnie bardzo chciałbym, aby w tym chaosie widzieć przede wszystkim szansę na zmianę dotychczasowego modelu szkoły, bo ten był już przestarzały co najmniej od kilku dekad. A jeśli nie zmienimy go teraz, to kiedy? Bierzmy przykład z nauczycieli, którzy są liderami w wykorzystaniu narzędzi cyfrowych i platform internetowych, uczmy się od nich i uczmy tak, jak oni. Wzorce już są, trzeba tylko z nich skorzystać. Dobrym rozwiązaniem byłoby też wprowadzenie „dnia projektowego”, w trakcie którego pozostawiałoby się uczniom (szczególnie tym starszym) wolną rękę w zakresie tego, na czym, jak i kiedy chcą pracować. 

Jak w przypadku przywoływanych przeze mnie w najnowszej książce niektórych szkół zrzeszonych w ruchu „Budzących się Szkół” nic nie stoi na przeszkodzie, by w tym dniu w ogóle nie przychodzili do szkoły.

W swojej nowej książce Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem dużo pisze Pan o tym, by dać dzieciom więcej swobody. Wyobrażam sobie rodzica czy nauczyciela, który słysząc taką radę, zaczyna obawiać się, że więcej swobody może oznaczać gorsze wyniki w nauce, a tym samym gorsze możliwości rozwoju w przyszłości. Co powiedziałby Pan dorosłemu, u którego pojawiają się takie obawy?

Mówię o autonomii. Dan Pink w swoim bestsellerowym poradniku Drive doskonale pokazuje, że nie ma mowy o motywacji wewnętrznej bez autonomii. Ta sprzyja efektywności pracy, zachęca do podejmowania nowych działań.

W przeciwieństwie do niej ścisła kontrola prowadzi do bierności i uległości, dlatego wtedy konieczne jest wykorzystanie kar i nagród oraz wprowadzanie atmosfery strachu. Dzieci pracują w szkole i w domu nie z własnej potrzeby i w poczuciu rozwijania własnego potencjału, ale z obawy przed nauczycielami i rodzicami, wymagającymi od nich rzeczy, które dla młodych ludzi nie mają sensu. Na dodatek odbieramy im nawet swobodę decydowania o tym, jak i kiedy chcą daną rzecz zrobić. Niestety, o czym również piszę w mojej nowej książce, obecnie edukacja bazuje na rozwiązaniach zaczerpniętych z behawioryzmu i pod wieloma względami przypomina tresurę. Nie ma za wiele wspólnego z naturalnym procesem uczenia się, który absolutnie nie ma nic wspólnego z zapamiętywaniem abstrakcyjnych informacji, a następnie ich przypominaniem sobie w trakcie sprawdzianów czy egzaminów.

A na tym właśnie bazują wspomniane „wyniki w nauce”. Szkoła pod tym względem jest absurdalnym miejscem, bo czy w naszym życiu zawodowym ktoś kiedykolwiek zrobił nam niezapowiedzianą kartkówkę albo czy pytał o ocenę z geografii w klasie II liceum? Dajmy sobie spokój z wynikami w nauce, bo te są kolejnym przeżytkiem rewolucji przemysłowej (o czym świetnie w Homo Deus pisze Yuval Noah Harari), i zacznijmy traktować proces uczenia się na poważnie. A jeśli chcemy, by dzieci same się uczyły i rozwijały, stwórzmy im możliwości do bazowania na motywacji wewnętrznej. Zgodnie z popularną teorią SDT autorstwa Ryana i Deciego, ta wymaga trzech rzeczy: autonomii, kompetencji i celu. W szkole i w domu przykładamy wagę do rozwijania kompetencji, ale zupełnie zapominamy o autonomii i celu.

Pisze Pan nie tylko o swobodzie, ale też o nudzie. Z często powtarzanych powiedzonek możemy dowiedzieć się, że inteligentni ludzie nigdy się nie nudzą, a Pan przekonuje, że nuda jest dzieciom potrzebna. Dlaczego dzieciom trzeba nudy?

Mówimy też, że czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Powiedzenia mają to do siebie, że niby brzmią fajnie, ale – jak się nad nimi mocniej zastanowić – okazują się dość powierzchowne. Tak jak uczymy się przez całe życie i Jan umie bardzo wiele rzeczy, których Jaś nie umiał (sam znacznie więcej uczę się już jako dorosły niż w trakcie edukacji w szkole), tak potrzebujemy nudy, a na pewno wypoczynku. Nasz mózg zasadniczo działa w dwóch trybach: skupienia i rozluźnienia. Rodzice i nauczyciele chcieliby, aby młodzi ludzie cały czas byli skupieni na nauce. Ale okazuje się, że to tryb rozluźnienia, w którym wydaje się, że nasz mózg odpoczywa lub wręcz nic nie robi, jest tym, w którym mózg pracuje najwydajniej. To wtedy rozwiązuje najtrudniejsze zadania i tworzy wiedzę, z której możemy następnie korzystać po powrocie do stanu skupienia. Zachęcam wszystkich, aby zajrzeli do mojej nowej książki i sprawdzili, jak ważnymi rzeczami dla Tomasza Alvy Edisona lub Salvadora Dalego były odpoczynek i drzemka.

Kiedy spojrzymy na edukację od jej instytucjonalnych początków, czyli od przedszkola, widzimy, że pierwsze lata nauki w placówkach oświatowych połączone są z zabawą. Podobne doświadczenia ma dorosły człowiek, który pasjonując się czymś, odczuwa z tego dużą radość. Emocje kierują naszą aktywnością poznawczą, a aktywność poznawcza wpływa na odczuwane emocje. Czy według Pana na każdym etapie życia możliwe jest uczenie się poprzez zabawę? Może niepotrzebnie szkoły rezygnują z tego elementu na późniejszych etapach nauki?

Zabawy w przedszkolach jest niestety coraz mniej, co może być zgubne w skutkach. Na szczęście bardzo często przedszkolaki mają wciąż czas, by spędzać niemal całe dnie na zabawie, ale nie brakuje też rodziców, którzy już kilkumiesięczne dzieci wysyłają na pierwsze zajęcia języka obcego. Są też przedszkolaki z wypełnionymi kalendarzami, które liczbą swoich zajęć zawstydziłyby ludzi renesansu. A tak na poważnie: my w ogóle przestaliśmy się bawić. Coraz mniej rzeczy sprawia nam przyjemność, praca to źródło depresji, a nie dobrej zabawy. Myślę, że dlatego między innymi żyjemy w tak smutnym świecie, w którym ludzie z obawą myślą o przyszłości. Ja się bawię przez całe życie, ciągle podejmuję nowe wyzwania, by się uczyć, ale i w ciekawy sposób spędzać czas. Według mnie tragedią systemu edukacji jest fakt, że w jego ramach zabawa i uczenie się są czymś od siebie odmiennym.

Dla ludzi – podobnie jak dla zwierząt – zabawa jest jedną z podstawowych i najbardziej skutecznych form nauki, przestrzenią do eksperymentów. Myślę, że niepotrzebnie rezygnują z niej nie tylko s...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI